Pages

wtorek, 1 marca 2011

Men



Matthew Shardlake jest moim Thomasem of Hookton.
Nie przeszkadza mi, że jest garbaty ani nawet to, że jest prawnikiem - czy trzeba więcej dowodów na to, że mam do niego słabość? 

Po porażce z Follettem (nie wiem, kiedy mu to wybaczę, może za kilka notek), tym bardziej doceniam DOBRZE NAPISANĄ powieść historyczną. 

To, jak dotąd, ostatnia z serii. W oczekiwaniu na ciąg dalszy czas chyba przetestować zachwalanego przez Ciebie Cornwella ....







C.J. Sansom
Heartstone

Only


Przeczytana bezpośrednio po rewelacyjnej (dla mnie, bo A. nie podobało się zupełnie, czego ja z kolei zupełnie nie rozumiem) The Help . Na zasadzie odruchu czytelniczego, który jest wariacją na temat szerszego odruchu przedłużania przyjemności. Też o niewolnikach - tym razem "jeszcze niewolnikach", a od połowy książki - "już nie". I o ich panach. I o tym momencie, kiedy cały system się rozpada - z kilkoma nieuniknionymi (czasy sprzed telefonii komórkowej) falstartami, a potem składa na nowo. A nowe niewiele różni się od starego. Mało odkrywcze? Nieważne. To tylko tło. Na tym tle są ludzie jak żywi, co po Follecie doceniam w dwójnasób.  


"Wysepkę" Andrei Levy przeczytałam krótko przed wyjazdem tutaj. Wypożyczyłam ją przypadkiem, razem z "Wyspą" Victorii Hislop. "Wyspa" okazała się słabowita, "Wysepka" - zachwycająca. W Polsce było o niej cicho (przynajmniej ja nic nie słyszałam), tu wręcz przeciwnie - niedługo po naszym przyjeździe BBC rozpoczęła emisję serialu nakręconego na podstawie "Small Island". 
"Long Song" przeczytałam, bo tak bardzo podobała mi się "Wysepka". Teraz mam już dwa powody, żeby zabrać się za "Fruit of the Lemon", które (z myślą o sobie) kupiłam A. pod choinkę.





Andrea Levy
The Long Song

monks

Strasznie cienka. 
To znaczy - objętościowo gruba. Bardzo. Stron tysiąc z okładem z osiemdziesięciu siedmiu. Mega skala. I rozczarowanie też mega. No jak on tak mógł? 
W przedmowie uwiódł mnie szczerością (większość pisarzy woli sukces od porażki, niezbyt dobrze znosi krytykę i pisze dla pieniędzy; zdecydowana mniejszość  się do tego przyznaje) i omamił tematem (oparłabyś się książce o BUDOWIE KATEDRY?) ale potem, po przedmowie, było już tylko gorzej. I i gorzej. Ii coraz gorzej, przynajmniej do strony sto pięćdziesiątej, bo dalej nie zdzierżyłam. Nie zdzierżyłam traktowania mnie jak osobę pozbawioną empatii, niezdolną do kojarzenia faktów i na dokładkę z zaburzeniami pamięci krótkoterminowej.
Przebrnęłam przez jeden akapit streszczający wydarzenia opisane na kilkunastu poprzednich stronach, przebrnęłam i przez drugi, łyknęłam (z popitką) pogłębiającą się sztampowość kolejnych bohaterów, ale wysiadłam przy opisie, którego streszczać mi się nie chce, ale uwierz, że jeśli chodzi o finezję i odkrywczość jest on ekwiwalentem takiego mniej więcej: "Siekiera po rękojeść wbiła mu się w udo. Poczuł wielki ból". 

W Przedmowie (tej uwodzącej) Autor narzekał, że krytycy (jak nic, zmówieni) przemilczeli jego dokonanie ( o podli), ale na szczęście "zauważyli" je czytelnicy (teraz wiem - CO ZA PECH!). Książka odniosła sukces (faktycznie, odniosła; podobno największy w Niemczech, ale tu też - BBC nakręciło serial na jej podstawie) bo ludzie polecali ją sobie nawzajem. Wybrano ją jedną z "the Britan`s best - loved books in the UK`s biggest ever celebration of reading, the Big Read".
Straciłam nadzieję w solidarność wszystkich czytających.

Proszę, napisz, że w moim Kraju jest o niej cicho, jak makiem zasiał.





Ken Follett (tak, ten sam; powinno mnie to ostrzec ...)
The Pillars of the Earth