Wzruszałam się, śmiałam pod nosem, denerwowałam, złościłam, oddychałam z ulgą, zaniedbywałam dziecko (ale przysięgam, że tylko trochę), czytałam po godzinach, a na przedostatniej stronie fantazjowałam co zrobię autorce, jeśli kiedykolwiek dostanę ją w swoje ręce. Zdarzało mi się, że jeden akapit czytałam dwukrotnie i to tylko czasami dlatego, że miałam kłopoty z jego zrozumieniem - znacznie częściej robiłam to dla czystej (choć fizycznej) przyjemności.
Odkąd przebywam w tym obcym, wilgotnym kraju tylko raz zdarzyło mi się tak wpaść po uszy - zbiegiem okoliczności też w książkę rozpisaną na głosy (i pomyśleć, że w młodości, głupia, nie trawiłam niczego, co było napisane w pierwszej osobie).
Wydana po polsku i zrecenzowana na wszystkie strony - w Naj, Claudii, Oliwi i Gali, ale niech Cię to nie zniechęca. Ja zawahałam się tylko na chwilę, kiedy przeczytałam wyimki peanów z Woman & Home, Good Housekeeping i Christian Science Monitor (sic!) - przemogłam się, przewróciłam stronę i ocknęłam kilka dni później. Wanna try?
Kathryn Stockett
"The Help"
2 komentarze:
Nie wiem. Muszę pomyśleć - a to wymaga wiele samozaparcia.
Mam problem, bo zwykle to, co czytasz i potem polecasz, jest naprawde doskonałe. Zawsze wolałam czytać po Tobie, niż samej szukać czegoś na Szewskiej. Zastanawiam się, jak udaje Ci się uniknąć tych wszystkich gniotów? 70 % tego, co JA czytam, nie zasługuje nawet na jednowersowy komentarz. Zazdroszczę Ci.
Prześlij komentarz