Pages

poniedziałek, 1 listopada 2010

`No.

Tak zaczyna się setna strona książki, której jeszcze nie przeczytałam, ale zrobię to na pewno. To będzie trzecia z cyklu - czytanego nie po kolei, bo zaczęłam od końca, potem skoczyłam na sam początek, następnie ominęłam część drugą, której nie posiadam (bo jeszcze nie trafiłam na nią w charity) i wylądowałam tu, gdzie jestem - na "Sovereign" C.J. Sansoma, którego, z oczywistych względów ciągle mylę z Samsonem.

Powyższe wskazuje, że się wciągnęłam, choć przyznać mi się do tego jakoś trudno. Moja Polonistka z Ogólniaka mawiała, że lubi czytać kryminały i się tego nie wstydzi. Efekt ? Czytanie kryminałów uznałam, za zajęcie ze swej istoty wstydliwe, do którego można się przyznać, ewentualnie, kiedy jest się polonistką, która w czasie studiów przeczytała wszystko, co przeczytać należało, a teraz może sobie folgować literaturą  niskich lotów.

No i teraz ten Sansom ... Wolę go nazywać "powieścią historyczną z wątkiem kryminalnym", bo gołe "kryminał" przez usta mi nie przejdzie. I jak tłumaczę, dlaczego mi się podoba, to zaczynam od tła historycznego, a dopiero potem (o ile w ogóle) dodam półgębkiem, że zagadka też i owszem (ale najczęściej tak daleko nawet nie dochodzę).

Skoro o tle - to panowanie Henryka znanego z licznych żon. Nasz główny bohater - prawnik (garbaty ale bystry i o dobrym sercu) jeśli nie obraca się w, to na pewno ociera o najwyższe kręgi władzy (król, Cromwell, Cranmer) i co rusz wpada w tzw. centrum wydarzeń. A że Autor zanim został pisarzem ( a wcześniej adwokatem) studiował historię (i się z niej doktoryzował) wierzymy ochoczo w to, co nam maluje na historycznym tle. Odkąd tu przyjechałam temat Dissolution, czyli rozwiązania katolickich zakonów, interesował mnie żywo, bo co i rusz stawał mi jako żywy przed oczami - w każdym anglikańskim kościele starszym niż 500 lat, a to znaczy - w większości. I mogłam oczywiście poczytać sobie na ten temat jakieś naukowe opracowanie, ale kto ma do tego głowę z dzieckiem na głowie? Ja na pewno nie. A tak, w formie lekkostrawnej i z gwarancją od, w sumie - naukowca (bo doktor to już tytuł), dowiedziałam się jak to wyglądało. Wiedzieliście, że najpierw skasowano małe zakony? Te największe działały jeszcze dobrych kilka lat i "poddały się" po rokowaniach (na które, rzecz jasna składały się nie tylko prośby, ale i groźby; zwykle jednak była to kwestia ceny). Byli księża dostawali od państwa regularne wypłaty a zainteresowani mogli objąć nowe, anglikańskie parafie. Niewyświęceni braciszkowie (podobnie jak klasztorna służba) musiała sobie radzić sama i często nie radziła sobie wcale. Ciężkie to były czasy - zresztą, nie tylko dla byłych zakonników.

Szkoda, że nie będzie zgrabnej pointy, ale plecy mnie bolą i, na "stary czas" (to znaczy - z przedwczoraj), już pierwsza, więc dawno już powinnam leżeć.

Sansoma polecam szczerze - nawet największemu przyjacielowi (choć, szczerze mówiąc, A. powiedziałam, że pewnie mu się nie spodoba). Na okładce napisali, że to "głębsze, silniejsze i bardziej subtelne niż "Imię Róży" - najpierw się obruszyłam, ale niewykluczone, że po lekturze zmienię zdanie. Zwłaszcza, że już pierwsza strona (!), przeczytana przy usypianiu a., była bardzo obiecująca.


C,J, Sansom
"Sovereign" ( i reszta)

3 komentarze:

o. pisze...

Cóż, ja czytam prawie wyłącznie kryminały, więc może powinnam się obrazić? Możliwe też, że po prostu powinnam zacząć czytać coś innego. Chyba o wiele prościej byłoby się obrazić, ale pojęcie "powieść historyczna z wątkiem kryminalnym" kojarzy mi się ostatnio tak FATALNIE, że możesz uznać ten komentarz za zapowiedź kontrobrazy w następnej notce.

o. pisze...

Jaki piękny design! Moja notka od razu wygląda jakoś tak inteligentniej. Może mogłabyś żyć z projektowania stron internetowych?

m. pisze...

Mogłabym ewentualnie żyć z wybierania gotowych szablonów - tylko, czy z tego da się żyć?

Prześlij komentarz