Rozpaczliwie szukam czegoś, co wciągnie mnie co najmniej tak samo jak (przed)ostatni tom przygód Shardlake`a ("Sovereign", przypominam). Kandydatów na razie brak (poza tomem ostatnim przygód w/w - do nabycia w Tesco za pół ceny - CZY CZYTA TO ŚWIĘTY MIKOŁAJ??).
W międzyczasie połknęłam książkę dla dziewięciolatków, dziewięciolatek właściwie. Nie wiem nawet, czy się przyznawać, ale co tam. Tak już mam, że od czasu do czasu lubię sobie poczytać coś dla dzieci. Zwykle coś, co już, jako dziecko, czytałam, ale od czasu też coś nowego, czego "za moich czasów" jeszcze nie było na świecie. Lubię, bo wtedy - przez chwileczkę, ale dobre i to - czuję się znowu nastolatką, a w wyjątkowych wypadkach nawet kilkulatką. Wiesz, o czym mówię - książka to jedyne skuteczne narzędzie do podróżowania w czasie jakie do tej pory wymyślono.
Przedostatnim razem był to "Bezdomny ptak" podprowadzony młodszej siostrze (w sumie mam same młodsze; więc dla ścisłości - starszej młodszej siostrze) a tym - "The Suitcase Kid" Jacqueline Wilson. Czytałam, i to nie raz, peany na jej cześć, więc z ciekawości wysupłałam z kieszeni 30 p. (w charity shop - nie muszę dodawać, ale dla porządku to zrobię) a potem przeczytałam NAPRAWDĘ z zainteresowaniem. A w pewnym momencie nawet się szczerze wzruszyłam. I to końca nie przewidziałam zakończenia - uwierzysz? Ostatnie dokonanie nie jest dla wszystkich, przyznaję, ale co do reszty - warto spróbować. Zwłaszcza, jeśli ma się na stanie przyszłą dziewięciolatkę. Ja swoją w książki Wilson obkupię na pewno. A potem może przeczytam je jeszcze raz, razem z nią (ach !, choć na chwilę wrócić do czasów, kiedy się miało 35 lat !).
Nie wspomniałam o treści, ale o niej możesz sobie przecież przeczytać na okładce. Natomiast na pewno nie wyczytasz nigdzie, że w Roku Pańskim 2010 książka spodobała się niejakiej Magdalenie H.
Jacqueline Wilson "The Suitcase Kid"