Jak widzisz, zmieniłam odrobinę zaproponowane przez Ciebie zasady, ale tytułowanie notki "Tell" (bo takie jest pierwsze słowo na setnej stronie) wydało mi się zbyt szwajcarskie.
A całe zdanie brzmi całkiem nieźle, gdyż wypowiada je mężczyzna władczy i szalony, a życie na krawędzi to właśnie to, co mnie najbardziej pociąga w mężczyznach. (Może to wyjaśnia, dlaczego tak lubię Grega - przekaż to A.)
Jestem Ci winna ogromne podziękowania za to, że przekonałaś mnie, że jednak mogę czytać po angielsku. Nie, żebym rozumiała wszystko, ale z pewnością rozumiem dość, aby do końca ostatniego obrotu Koła Czasu uniezależnić się od najbardziej powolnych tłumaczy świata, których od wieków zatrudnia wydawnictwo Z. Żałuję, że nie czytałam żadnej z wcześniejszych części w oryginale, bo nie mogę porównać stylu nieżyjącego już Jordana z tym, jak pisze jego następca, zatrudniony do zakończenia sagi wg wskazówek pozostawionych przez autora.
Dziwna książka. Pierwszy tom przeczytałam 16 lat temu i nie wpadłam w nadmierny zachwyt. Ot, typowa historyjka fantasy o młodych ludziach, wyruszających z domu, aby po pokonaniu wielu przeciwności zmierzyć się w decydującej próbie ze Złem. Banalne.
Ale w kolejnych kilkunastu tomach historia rozrosła się do nieprawdopodobnych rozmiarów. Robert Jordan stworzył najbardziej rozbudowany - właściwie kompletny - świat, o jakim kiedykolwiek słyszałam. No, może z wyjątkiem naszego świata. Wątki mnożyły się i komplikowały a co najważniejsze - coraz liczniejsi i wchodzący w coraz bardziej złożone relacje bohaterowie zmieniali się, rozwijali i dorastali.
Niezwykle rzadko zdarza się czytelnikowi okazja, żeby zmienić stosunek do bohatera literackiego. Nie mam na myśli sytuacji, kiedy po kolejnym przeczytaniu książki ktoś dochodzi do wniosku, że należałoby jednak inaczej ocenić postępowanie bohatera pod takim, czy innym względem. Albo czytelnik sam się zmienia i z biegiem czasu odkrywa, że wreszcie rozumie, dlaczego jakaś literacka postać zrobiła to, co zrobiła i w związku z tym nie potrafi traktować jej nadal tak, jak dotychczas. Takie rzeczy muszą się bez przerwy przytrafiać inteligentnym koneserom prawdziwej literatury (przynajmniej tak sobie wyobrażam ten niedostępny świat kultury wysokiej).
Ale jak często zdarza się, żeby Twoja ulubiona bohaterka, zabawnie marudna na początku, w 5 tomie stała się zrzędliwą jędzą, działającą niemożliwie na nerwy? Ile razy trafia się miłe odkrycie, że pewien kowal nie tylko wyprzystojniał, ale jego mrukliwe odzywki zmieniły się w krótkie, ale celne riposty, świadczące o tym, że obracając się wśród mądrzejszych od siebie umiał wykorzystać tę szansę?
A najlepsze jest to, że nawet teraz, dwa tomy przed końcem, nie mam pojęcia, jak się to wszystko skończy. "Co komu pisane i kto będzie żył?". Happy end wcale nie jest taki pewny. Możliwe nawet, że zakończenie niczego nie zakończy.
To fantastyczna literatura. Dosłownie.
o.
Robert Jordan, Brandon Sanderson
"The Gathering Storm"
(12 tom sagi Wheel of Time)